|
Chcesz wiedzieć więcej? Zamów dobrą książkę. Propozycje Racjonalisty: | | |
|
|
|
|
Religie i sekty » Buddyzm
Ofensywa Orientu [1] Autor tekstu: Mariusz Agnosiewicz
Sceptycyzmowi i krytyce naszych tradycyjnych religii towarzyszy bardzo często gloryfikowanie wszystkiego co jest obce, nowe w dziedzinie religijnej. A jeśli jest to coś co wiąże się z Orientem, to sukces na Zachodzie ma murowany.
Współczesnemu trendowi na "religijnym rynku" towarzyszy najczęściej wielka doza ignorancji i niesprawiedliwości sądów. Otóż ludzie oceniają obce systemy religijne nie w ich wszystkich aspektach, lecz jedynie "opakowanka", które ze Wschodu eksportują na Zachód misjonarze nowej nadziei. Z porównania takiego rodzimy obrządek nie ma wielkich szans wyjść zwycięsko. Niestety mało ludzi żądnych nowinek religijnych wysiliło się aby zbadać czy to, co nasze wypada aż tak źle, jak moglibyśmy pobieżnie sądzić. Czy warta jest zamiana? Wszak odnosi się wydestylowaną doktrynę filozoficzną do zabobonów chrześcijańskiego dnia codziennego. Jakże nierówne to starcie! Z jednej strony patrzy się na nasze ludowe przesądy, najprymitywniejsze praktyki katolicyzmu, chrześcijaństwa, show pielgrzymkowe, etc. Z drugiej zaś guru zaprezentuje najlepszy wyciąg, kwintesencję filozoficznej doktryny innego systemu i człowiek jest tym tak oszołomiony, że przestaje trzeźwo rozumować.
Tymczasem katolicyzm też ma przecież swój filozoficzny aspekt, którego się pod uwagę nie bierze na fali mody dalekowschodniej. Z pismami mędrców ze Wschodu powinno się zestawiać nie ludową pobożność, ale choćby Orygenesa, czy Bazylidesa z Aleksandrii, których wywody ukazują nam większą głębię niż pisma kanoniczne, czy modlitwy ludu. Orygenes uznawał nawet, jakże z Orientem kojarzoną, koncepcję transmigracji, czyli wędrówki dusz, które wznoszą się od stanu nikczemnego do chlubnego i zbawiennego (względnie w drugim kierunku). Nie uznawał prymitywnej koncepcji wieczności mąk piekielnych i opowiadał się za apokatastazą, która nigdy w Kościele nie zyskała aprobaty ani nawet przychylności. Niemniej jednak część katolików, których wrażliwość wzbrania się przed piekielnym konceptem znajduje pocieszenie w tym optymistycznym projekcie teologicznym. Spotkałem niedawno nawet teologa, który na moje utyskiwania odnośnie katolickiej teologii przeciwstawiał tezę, że jest to tylko kwestia podejścia do katolicyzmu, aby otrzymać zeń to czego się pragnie. Ów teolog również odrzucał piekło na rzecz apokatastazy, mówiąc: "...rozróżniamy skrajną i umiarkowaną; odnośnie tej drugiej kościół pozostawił nam granicę spekulacji, piekło da się zniwelować, wyeliminować, taki przywilej słowa 'wszech', że można zrobić wszystko, nawet zapewnić komuś rozrywki na wiele eonów" . Trzeba przyznać, że jest to zaskakujące, że można z tak zmurszałej doktryny wycisnąć tyle żywotnych soków i nadziei. U Bazylidesa z kolei Chrystus pojawił się na świecie, aby za pomocą Słowa pomóc ludziom odkryć ich wewnętrzną, duchową istotę; głosił on nadejście ery agnozy (niewiedzy), w której ludzkość powróci do pierwotnej nieświadomości i bezgrzeszności (por. z buddyjską nirwaną). Gnoza chrześcijańska ukazuje nam inne chrześcijaństwo, niż te, które znamy na co dzień. Jakże wymowny jest przykład św. Augustyna, który zapoznawszy się z pismami biblijnymi stwierdził, że chrześcijaństwo jest religią dla prostaków, po czym przyłączył się na wiele lat do manichejczyków. Dopiero po wysłuchaniu bardziej zaawansowanego filozoficznie chrześcijaństwa w kazaniach św. Ambrożego oraz po stopieniu go z neoplatonizmem, późniejszy największy filozof chrześcijański przyjął tę doktrynę i został chrześcijaninem. O potrzebie stworzenia tej wersji chrześcijaństwa przekonano się już we wczesnym okresie jego rozwoju. Warto więc przynajmniej wiedzieć, że istnieje "chrześcijaństwo dla intelektualistów", jeśli ktoś pożądliwie spogląda na Wschód.
Już chyba najwyższym wcieleniem tego trendu są pomysły, w których autorzy na podstawie mniej lub bardziej słusznych argumentów przekonują nas, że Jezus podążył na Wschód, do Indii, aby tam znaleźć mądrość, którą następnie mógł przekazać chrześcijanom. Tym samym mówi się: nawet jeśli jest w tym chrześcijaństwie coś wartościowego, to niechybnie są to efekty podróży Jezusa do Indii, jego wartościowe nauki to blade odbicie orientalnej mądrości.
Jeśli będziemy porównywać buddyzm filozoficzny z chrześcijaństwem filozoficznym, wówczas możemy je różnie wartościować, ale tylko takie odniesienie jest słuszne i uprawnione. Na przykład F. Nietzsche oceniając te doktryny znacznie wyżej stawia buddyzm (zauważając, że przy swojej abstrakcyjności nie jest on jako taki uniwersalistyczny, lecz właściwy jest określonemu szeregowi zewnętrznych warunków), podkreślając zarazem: "Obie religie należą do tej samej rodziny — obie są religiami dekadenckimi" (Antychrześcijanin , s.25). Tymczasem coraz częściej słyszy się głosy, które ciesząc się z krytyki religii chrześcijańskiej, oburzają się wobec traktowania buddyzmu w tych samych kategoriach, domagając się wyłącznie oceny przez pryzmat filozoficzny.
Że wszystko to jest niedorzeczną mistyfikacją rzeczywistości musi być jasne dla umysłu sceptycznego i odpornego na czcze fascynacje. Można być pewnym, że konfrontacja filozoficznego czy choćby tylko ewangelijnego chrześcijaństwa z buddyzmem jako religią, buddyzmem jaki funkcjonuje na co dzień w jego rodzimych krajach — byłaby dla buddyzmu mało korzystna.
Z jednej strony weźmiemy pod uwagę pisma choćby Klemensa Alksandryjskiego, przesiąkniętego na wskroś kulturą grecko-rzymską, a z drugiej typowego wyznawcę buddyzmu. Różnica jest ogromna. Oto chrześcijański mędrzec naucza o Logosie, boskiej mądrości, jaka się udziela nawet pogańskim myślicielom; kiedy mówi o szczegółach moralności nadaje jej formę etyki stoickiej zabarwionej platonizmem. A z drugiej strony widzimy buddystę z młynkiem modlitewnym, czy procesję buddystów czczących rocznicę Buddy. Przez taki oto pryzmat, lecz w sytuacji odwrotnej, postrzega się u nas buddyzm i chrześcijaństwo.
Niewiele się mówi o faktycznym funkcjonowaniu buddyzmu. Jakiś czas temu tygodnik Wprost odważył się przedstawić jeden artykuł na ten temat, gdzie ukazana była sytuacja odwrotna, mianowicie fascynacja buddystów, w tym mnichów buddyjskich (nie mniej zaangażowany w różne skandale i afery życia codziennego) — kulturą i obyczajami Zachodu. Oto kilka fragmentów, które powinny otrzeźwić nieco naszych fascynatów — buddyzm w praktyce.
Zgorszeni katolickim eksploatowaniem cudów i relikwii, żywym po dziś dzień, zwracamy łaskawe spojrzenie w kierunku religii buddyjskiej i oto widzimy jeden z obrazków: "W świątyni Saman Chand powstał supermarket specjalizujący się w sprzedaży święconej wody pochodzącej z klasztorów z całego kraju. "Oszczędzamy wiernym wielu uciążliwych podróży w odlegle zakątki Tajlandii" — reklamuje się pomysłowy "szef świątyni". W markecie można nawet kupić "koncentrat świętej wody" (do rozcieńczania deszczówką), a także na miejscu skorzystać z uzdrawiającej kąpieli — wystarczy, oczywiście złożywszy uprzednio odpowiednią jałmużnę, przekręcić kranik u stóp sporego Buddy, który jest w rzeczywistości zbiornikiem na wodę." ; inny pomysłowy mnich, pod dyktando anioła postawił w swojej świątyni "statuę Buddy, przedstawiającą go jako gotowego do startu Supermana ze stopą dumnie wspartą na replice ziemskiego globu" . Oczywiście anioł doradził bardzo korzystne przedsięwzięcie.
Krytykujemy skandale w Kościele? "Działający z błogosławieństwem Sanghi — najwyższej rady buddyzmu — ruch Phra Dhammachaya przypominał nowoczesną korporację zarządzaną według najnowocześniejszych metod marketingu. Żerował przede wszystkim na zamożnej tajskiej klasie średniej. Wierni nieraz sprzedawali swoje domy, by ofiarować je na "światłe" cele. Do wyłudzania pieniędzy używano różnych metod. Opat podawał się za wcielenie Buddy, obiecywał, że w zamian za datki jest w stanie uzdrawiać i zapewnić ofiarodawcy nirwanę — buddyjski odpowiednik zbawienia."
Oburzamy się na kompromitację Kościoła popierającego tylko w tym wieku wiele zbrodniczych reżimów, zwłaszcza faszystowskich? Oto Birma, inne buddyjskie zagłębie: "Tamtejszy kler od lat popiera znajdującą się u władzy zbrodniczą juntę wojskową — Narodową Radę Przywrócenia Prawa i Porządku (SLORC) — odpowiedzialną za ludobójstwo i czystki etniczne. Jednym z chwytów propagandowych generałów SLORC jest demonstracyjne oddawanie czci buddyjskim oficjelom i otwieranie odrestaurowanych świątyń, a reżimowe gazety lubią wykorzystywać buddyjskie hasła do usprawiedliwiania status quo." (fragmenty pochodzą z artykułu "Budda z supermarketu", Wprost, 18 II 2001). Zobacz więcej: Przymusowe nawracanie na buddyzm oraz Buddyści prześladują .
Tak więc czytanie samych wzniosłych założeń danego systemu zubaża nam istotnie jego rzeczywiste oblicze. Na ogół jest tak, że górnolotne słowa i formuły filozoficzne przekazują nam tylko część prawdy o tej doktrynie. Można wprawdzie powiedzieć: dobrze, ale to nie jest prawdziwy buddyzm. Ale i tak samo rzec można i o chrześcijaństwie, jakie widzimy na co dzień i jakie znamy. Oba sądy są równie wątpliwe. Otóż co innego skomponować doktrynę, a co innego zobaczyć jej społeczne przełożenie. Z jednej strony rację więc można przyznać uwadze G.B. Shaw'a, że jedyny problem z chrześcijaństwem jest tej natury, że nigdy nie zastosowano go w praktyce, ale i równie dobrze można uznać, że to co widzimy, jest właśnie prawdziwą doktryną chrześcijańską — doktryną życia. Podobnie w przypadku buddyzmu.
Ale weźmy tzw. "czysty buddyzm" i "czyste chrześcijaństwo". Mówi się, że nauki Buddy były pacyfistyczne i skuteczniej oddziaływały na jego uczniów niż nauki Jezusa, bo buddyzm nie naznaczony został takimi walkami religijnymi i prześladowaniami jak chrześcijaństwo. Jednak po pierwsze z pewnością niemałe znaczenie miały tu uwarunkowania zewnętrzne, kulturowe, a nie wyłącznie filozoficzno-religijne, a po drugie należy dostrzec, że na chrześcijaństwie zaciążył teolog Paweł, który zniszczył całego ewangelicznego ducha i z "dobrej nowiny Chrystusa" zrobił "dobrą nowinę o Chrystusie". Ewangelia Chrystusa, cała psychologia pism ewangelijnych, jest głęboko zbieżna z istotą nauk Buddy. Tak więc twierdzę, że i chrześcijanin może wydobyć ze swojej religii przesłanie podobne w swej istocie do przesłania Buddy (choć różne w szczegółach).
Nietzsche o wiele wyżej stawia religię buddyjską niż chrześcijańską, mówiąc, że "Buddyzm jest stokroć bardziej realistyczny niż chrześcijaństwo (...) Przesłanką buddyzmu jest nader łagodny klimat, ogromna delikatność i swoboda w sferze obyczajów, brak militaryzmu; oraz warstwy wyższe — nawet uczone — w których ruch buddyjski ma swe zarzewie. (...) W chrześcijaństwie na czoło wysuwają się instynkty podległych i uciemiężonych: swego zbawienia szukają w nim najniższe stany społeczne. Jako zajęcie, jako środek na nudę uprawia się tu kazuistykę grzechu, samokrytykę, inkwizycję sumienia (...) Chrześcijański charakter ma pewien zmysł okrucieństwa, wobec siebie i wobec innych; nienawiść do inaczej myślących; wola prześladowania. Na pierwszym planie znajdują się posępne i pobudzające wyobrażenia; najbardziej pożądane stany, które określa się najwyższymi nazwami, są elipsoidami; dietę wybiera się tak, by sprzyjała zjawiskom chorobowym i rozdrażniała system nerwowy. Chrześcijański charakter ma śmiertelna wrogość wobec panów Ziemi, wobec "dostojnych" (...) czymś chrześcijańskim jest nienawiść do zmysłów, do radości ze zmysłów, do radości w ogóle… Chrześcijaństwo, gdy opuściło swój pierwotny grunt, najniższe stany społeczne, podziemie antycznego świata, gdy sięgnęło po władzę nad ludami barbarzyńskimi, za przesłankę nie miało już ludzi zmęczonych, lecz ludzi wewnętrznie zdziczałych i rozdartych — człowieka potężnego, ale nieudatnego. Niezadowolenie z samego siebie, cierpienie z powodu samego siebie nie jest tu, jak u buddysty, nadmierną wrażliwością na bodźce i podatnością na ból, lecz, odwrotnie, przemożnym pragnieniem zadawanie bólu, wyładowania napięcia wewnętrznego we wrogich działaniach i wyobrażeniach. Chrześcijaństwo potrzebowało barbarzyńskich pojęć i wartości, aby zapanować nad barbarzyńcami: czymś takim są ofiara z pierworodnego, picie krwi jako elementy komunii św., pogarda dla ducha i kultury; tortura we wszystkich formach, zmysłowa i pozazmysłowa; niebywały przepych form kultu (...) Chrześcijaństwo chce zapanować nad zwierzętami drapieżnymi; jego środkiem jest rozsiewanie wśród nich choroby — osłabienie stanowi chrześcijański sposób oswajania, "cywilizowania". Buddyzm jest religią dla cywilizacji w stadium kresu i zmęczenia, chrześcijaństwo jeszcze jej nawet nie zastaje — tu i ówdzie zakłada dopiero jej fundamenty"
1 2 Dalej..
« Buddyzm (Publikacja: 28-08-2002 Ostatnia zmiana: 11-06-2009)
Wszelkie prawa zastrzeżone. Prawa autorskie tego tekstu należą do autora i/lub serwisu Racjonalista.pl.
Żadna część tego tekstu nie może być przedrukowywana, reprodukowana ani wykorzystywana w jakiejkolwiek formie,
bez zgody właściciela praw autorskich. Wszelkie naruszenia praw autorskich podlegają sankcjom przewidzianym w
kodeksie karnym i ustawie o prawie autorskim i prawach pokrewnych.str. 1851 |
|